z młodszym panem Kwiatkowskim idziemy do legjonów we Włoszech.
— Ach! — zawołał pan Chadzkiewicz.
Nastała chwila milczenia.
Twarz prymasa przyoblekła się nagłym smutkiem. Potarł ręką czoło, a następnie spojrzał na swych gości i zapytał zmienionym głosem:
— Czy który z waćpanów słyszał o Bellerofonie?
Nikt nic nie słyszał, z wyjątkiem Kajetana, który odpowiedział:
— To bohater grecki, zabójca Chimery.
A biskup począł kiwać głową:
— Otóż nieprawda. Bellerofon widocznie nie zabił Chimery...
Nastała znów chwila ciszy.
— Ach! — ciągnął dalej biskup — żyła ona zawsze, a teraz żyje w głowach Dąbrowskiego, Wybickiego i tych wszystkich, którzy chcą zaszczepić Polskę na ziemi włoskiej.
— Ci chcą wrócić do Polski! — rzekł Chadzkiewicz.
— I wrócimy! — zawołał z zapałem Marek.
Panna Anna Krasicka poczęła spoglądać na chłopaka ze współczuciem, wyobrażając sobie mimowoli, że ta cudna twarz lepiejby wyglądała w jakim chórze anielskim, niż wśród szeregu twardych żołdaków republikańskich. Książę prymas zwrócił się także ku niemu z widocznem współczuciem.
— Nadzieja i starość — rzekł — nie trzymają się za ręce, więc mi brak w sercu nadziei, ale niech cię Bóg błogosławi i ustrzeże, moje dziecko.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.