jakkolwiek pogorzelisko tliło się jeszcze cały dzień następny. Nazajutrz rozmaite pisma podały szkody uczynione przez pożar, ale podały je niejednakowo. Kuriery i gazety oceniły je na dwadzieścia pięć tysięcy rubli (?) — Gazeta zaś Handlowa na sześć. Zdaje się, że ta ostatnia najbliższą była prawdy.
Ostatecznie tedy był wielki pożar, a niewielkie szkody. Istotnie, w Warszawie, przy takich strażach, jakie mamy, pożar nigdy nie może przybrać zatrważających rozmiarów. „W Warszawie, to nawet człowiek porządnego ognia nie zobaczy“, mówił pewien wierny pesymista, który miał sposobność oglądać kilka pożarów prowincjonalnych. Straże tu doskonałe: strażacy, wybierani przeważnie z ludzi miejscowych, znają doskonale miasto, a przy tem odwagą i zręcznością przechodzą podobno wszystkie inne straże w Królestwie i Cesarstwie. Pożar jest dla nich uroczystością; napadają na niego, rzekłbyś, z furią: rąbią i łamią, leją, rzucają się w największy żar i nim się obejrzysz, z ognia już ani śladu. Dzielny lud! Dla miasta naszego straż ogniowa jest duszą i okiem w głowie.
Inna rzecz po prowincjach. Tam pożar najczęściej zmienia się w pożogę, która całe miasto pochłania. Większość miast prowincjonalnych nie ma jeszcze wcale straży ochotniczych. Częstokroć nie pochodzi to nawet z ich winy, ochotników bowiem nie brak, ale dla założenia straży potrzebne jest pozwolenie władzy, które częstokroć, choćby z powodu masy żądań, przychodzi po pożarze nowym.
∗ ∗
∗ |