Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

się mówi w języku rycerzy zielonego stołu: „honorowy“, spłacić potrzeba natychmiast, Zyzio tedy wpada w kłopoty nie żartem. Matka, której spowiada się ze wszystkiego, pociesza go wprawdzie, pieści i uspakaja, jak może. Jej się to zdaje bardzo naturalnem, że „robaczek“ przegrał je w karty. Na nieszczęście nie posiada i ona żądanej przez synalka gotówki. Ma wprawdzie tysiąc rubli, ale to na srebro dla swojej córki, a siostry Zyzia, która właśnie wychodzi za mąż za pana Jerzego, obywatela z Gostyńskiego, wielkiego miłośnika buraków. Cóż więc robić? Matka nie wie, ale syn wie, bo kiedy matka, wychodząc, zapomina u niego na stole owego tysiąca rubli, synalek przyswaja je sobie bez ceremonii, czyli, mówiąc po prostu, po krótkiej walce z sumieniem kradnie je z matczynego pugilaresu.
I oto gotowa katastrofa. — Scena, która następuje po kradzieży, pomimo wysokiej niekonsekwencji ma jednak wiele piękności. Po zapomniane pieniądze przychodzi Emilia, wychowanka państwa Domeckich, towarzyszka lat dziecinnych Zyzia i przedmiot pierwszej jego miłości. Obraz tej towarzyszki i tej pierwszej kochanki rozwiał się wprawdzie pod wpływem paryskich kokotek w sercu Zyzia, — ale tkwi w niem jednak jakieś niejasne wspomnienie, jakiś mętny majak tych chwil czystych i niepokalanych. Zyzio nie jest jeszcze skończonym cynikiem. Natura to więcej bujna, lekkomyślna i zepsuta życiem, niż zła. — Nie kocha już Emilii, ale... pamięta, i w sercu coś mu się odzywa na jej widok, — jakby echo dawnych i dawniej drogich gło-