Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyobraźmy sobie takie posiedzenie. Prezes zabiera głos i mówi: „Panowie, pocznijmy od litery A. Według układu alfabetycznego pierwsze miejsce powinien zabierać wyraz, w którym po A następuje drugie a albo b. Kto tedy ma taki wyraz, niech prosi o głos“. I tak za każdym razem. Doprawdy, byłby to sposób nie prowadzący do niczego. Użyto by też zapewne innego środka. Oto wzięto by pierwszy lepszy słownik niemiecki i starano by się przepolszczać kolejno wyrazy; przy czem kupcy wyjaśnialiby znaczenie terminów, a filolodzy przekładaliby je na polski.
Policzywszy, ile czasu zajęłyby rozprawy, spory, odczytywanie dzieł pomocniczych, wyszukiwanie u źródeł nazw istniejących, niestawianie się członków na posiedzenia etc., możemy śmiało powiedzieć, że i ten drugi środek jest zbyt długi, niepraktyczny, wyłączający badanie głębsze przedmiotu, a na koniec i sam konkurs.
Gdzie bowiem zasiada komitet, tam konkurs z natury rzeczy jest niemożliwy.
Na koniec członkowie komitetu musieliby obradować albo darmo, czyli uważać czas poświęcony za ofiarę i łaskę, albo pobierać za posiedzenia zapłatę, co by ten sposób tworzenia słownika uczyniło najdroższym ze wszystkich.
Naszem zdaniem, słownika dokonać może praca jednej lub kilku osób, przede wszystkiem obznajomionych dokładnie z językiem polskim, zatem filologów. Mówią, że finansista potrzebnym jest koniecznie do objaśnienia terminów handlowych. Ależ pracujący