na próżno, by p. Modrzejewska została, w ogóle płaci za bilety z naddatkami — i spełnia swe zadanie w zupełności.
— Więc p. Modrzejewska odjedzie?
— Dajcie jej także pokój. Odjedzie i przyjedzie. Dość się już napracowała dla sceny naszej; wpływ jej będzie trwał, a zasługi pozostaną niepożyte... Zresztą grać w trupie, która czuje się przydatkiem do baletu... Nie mówmy o tej sprawie.
— A opera?
— To właśnie jądro pytania, jak mawiał Sokrates do Alcybiadesa. Wszystko inne to tylko przydatek, nie do baletu wprawdzie, ale do kwestii głównej. Chodzi właściwie o operę. Maszyna, której nie smarują, albo skrzypi — albo ustaje. Nasza opera zacznie niedługo skrzypieć zamiast śpiewać, a wkrótce ustanie...
— Czyż nasz teatr nie daje dostatecznych dochodów?
— Daje! daje! Ileż to teatrów na świecie, które starają się o pierwszych śpiewaków i utrzymują ich, nie ma większych dochodów; ale tamte nie mają też i takich wydatków. Wystawy baletowe to droga rzecz. O mój śnie złoty o rodzimych operach, o trupie złożonej z Kochańskiej, Machwicównej, Jakowickiej, Czechowskiej, Filleborna, Mierzwińskiego, Wasilewskiego, Cieślewskiego etc., jakże pierzchasz wobec rzeczywistości!
— A rzeczywistość?
— Doprawdy, gdy sobie wspomnę, że genialny a obarczony rodziną Moniuszko brał po cztery złote
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.