od arkusza partytury, za której przepisanie musiał więcej tracić — tracę i ja wiarę w przyszłych, narodzić się mających kompozytorów.
— A co do śpiewaków?
— Nie wiem na pewno, ale podobno Filleborn brał rs 400 rocznie przez sześć lat — Wasilewskiemu sprzykrzyło się brać po trzy ruble od wystąpienia. Podobno rękawiczki więcej kosztują... Biała skórka teraz dziwnie zdrożała — więc... będziemy mieli wkrótce pożegnalny koncert jedynego basa. Cieślewski także się usuwa; Machwicówna śpiewa gdzieś w Anglii czy w Hiszpanii, Jakowicka gdzieś w Rumunii; panna Reszke w Paryżu, Mierzwiński w Paryżu... a tu... publiczność chyba wkrótce śpiewać będzie... pana Tadeusza.
Tak! tak! maszyna, której się nie smaruje, skrzypi albo ustaje...
— Przecie będziemy mieli Włochów?
— Patrzcie, a ja sądziłem, że za te pieniądze można by wybawić od głodu naszych miejscowych i posprowadzać naszych tułających się po obcych scenach... Co tu mówić: nie mamy opery!
— To pesymizm.
— Cóż tedy mamy?
— A balet?
Pesymista zmieszał się bardzo. Argument ostatni przekonał go, jak niesprawiedliwie sądził. Tak! mamy wyborny nawet balet. Kosztuje on dużo, ale i tańczy dużo. Lepiej przecie, że jest coś dobrego, niż żeby nic dobrego nie było. Ty, Talio, i ty, Melpomeno, nie zapominajcie, że Terpsychora jest waszą
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.