Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

ich na dół i złociście oświecał obnażone łono rzeki naszej, pokryte kobiercem białego piasku; gondolierzy zapraszali widzów do swych gondoli weneckich, a w pobliżu rozlegały się tragiczne klątwy ludowych niewiast, upojonych poezją natury, — i gorzały nienawiścią przeciw stróżom porządku.
Dobrze jednak, że przybył nam jeszcze jeden teatrzyk. Albowiem teatr jest szkołą obyczajów, a teatrzyki są szkółkami, w których się ćwiczą młode talenta, w których młodzież, kończąca gimnazja, ma ułatwiony przystęp za kulisy życia, gdzie kształci i szlifuje miłosne swe zapały w gronie chóralnych boginek. Przy tem teatrzyki dla samychże boginek są rodzajem podniosłego czyśćca. Dyrektorowie bowiem tych teatrzyków odznaczają się niezwykłą chrześcijańską pobłażliwością i miłosierdziem, i gdy zjawi się u nich jakaś przystojna dziewica, wzdychająca do sztuki, dyrektorowie przypatrują się jej, aby zobaczyć, czy ma „talent“; postępowy dyrektor o świadectwa przeszłości nie pyta, sceniczna ewangelia nie zezwala być tak surowym, zresztą czemużby dyrektor teatrzyku miał być mniej pobłażliwym od przełożonych Zakładu Magdalenek... Toteż boginki te często bywają „tolerowanemi“ przez dyrektorów, stanowiąc w olimpijskich widowiskach żywą, śpiewającą i podskakującą dekoracją, zwaną inaczej chórami. Boginki te kształcą się i postępują, to nie ma kwestii; a przede wszystkiem uzacniają się, a nawzajem stanowią szkołę dla skończonych gimnazistów, pragnących zaokrąglić swoje wykształcenie. Z chwilą, gdy „boginka“ wleciała po raz pierwszy na scenę,