Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

sto, liczące do dziesięciu tysięcy mieszkańców, stosunkowo zamożne, pięknie zabudowane, dziś jest garścią popiołu i kupą przerażających gruzów. Ogień pochłonął w ciągu dwu dni pięć szóstych miasta, a jednak sami mieszkańcy przyznają, że pożar w chwili, kiedy się rozpoczął, łatwo było przytłumić. Na nieszczęście nie było żadnego ratunku. Mieszkańcy nie liczyli na siebie i przekonali się, że ci, na których liczono, chodzili w czasie pożaru po rynku z rękoma w kieszeniach, — miasto zaś spłonęło jak stos wiórów.
Jest to straszliwa dla innych miast lekcja. Powinniśmy raz na zawsze wyrzec się myśli oglądania się na kogoś. To mamy i mieć będziemy, czego dokonamy sami.
Drugim dowodem tego, co wskutek opieszałości, niedbalstwa, lub lekkomyślności staje się czasem z pięknemi naszemi projektami, — jest historia warszawskiego zoologicznego ogrodu. Jak wiadomo, istniał już zaczątek takiego ogrodu w zwierzyńcu pana Bartelsa; było już miejsce na ogród wybrane, były już i składki, do kilka tysięcy rubli wynoszące. I cóż się z tem wszystkiem stało? Mimo odpowiedzi jakiegoś quasi komitetu, nikt nie wie nic. Wiemy tylko, że sformował się jakiś komitet; wiemy, że wedle nader upowszechnionego zwyczaju komitet ten, nie ufając własnym, miejscowym siłom, chciał się oprzeć o jakieś uznane powagi; wiemy, że wskutek tego komitet zaczepił się o Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, — i tu urywa się wątek wieści o istnieniu i działalności komitetu. Odtąd widzimy tylko skutki. Widzimy, że Towarzystwo Opieki nad