dowiodła potężnych zdolności, zjednała sobie i zachwyciła wszystkich. Co to byłby za nabytek dla nas, jakie odświeżenie młodemi a potężnemi siłami naszego personelu! — tak myślał każdy i każdy się spodziewał, że usłyszy jeszcze artystkę, każdy się spodziewał, że zarówno jak i widzów, artystka zjednała sobie dyrekcją, że zostanie zatrzymana i przyjęta.
Próżne a naiwne nadzieje.
Artystkę słyszeli tylko widzowie.
Jednocześnie bowiem „Pod Rakiem“, w ogródku na Pradze, w gronie cór Olimpu, odbywała się wesoła a gwarna kolacyjka, na której strzelały korki z butelek, pienił się szampan, a piękne Hebe nalewały kieliszki bogów i półbogów naszego ciasnego kąta. Potrzeba było wybrać: albo iść na przedstawienie, albo na kolacyjkę. Przedstawienie „przedstawiało się“ uczestnikom uczty jako obowiązek, kolacyjka — jako przyjemność, rozkosz... No, wiecie państwo: człowiek jest słaby...
W ten sposób panny Deryng słuchała tylko publiczność i recenzenci, w ten sposób nie dostała dalszych występów, w ten sposób nie została zaangażowaną, w ten sposób narażono ją tylko na koszta podróży ze Lwowa, w ten sposób poniosła tylko straty za swe dobre chęci, w ten sposób odjechała i w ten sposób Bóg wie, czy i kiedy przyjedzie.
Nie przyjęto jej, bo żeby kogoś przyjąć, trzeba go widzieć, jak gra, że zaś nie widziano, nie przyjęto. Czy może być naturalniejsza i zdrowsza logika? Chwaliła ją tylko prasa; recenzenci unosili się nad
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.