Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

do milionów. Milionie, kto cię rodzi? Dukaciku, kto cię rodzi? Czy nie krew i łzy ludzkie? — Gałdziński gnie się pod temi słowy jak krzew pod wichrem. Nieprawe bogactwa poczynają wydawać owoce; kara się rozpoczyna, — a sprawiedliwość mści się na nikczemniku w najstraszniejszy sposób, bo uderzając jego ukochane dziecię. Od tej chwili słowa: Dukaciku, kto cię rodzi? brzmią mu w uszach jak wyrzut sumienia. Wypadek sprawia, że słowa te słyszy jeszcze z niejednych ust. A tu tymczasem córka jego umiera prawie z nadmiaru cierpień. Wreszcie stan jej i miłość, jaką Juliusz żywi dla niej, kruszy jego upór. Godzi się na małżeństwo z nią, ale pod strasznemi dla Gałdzińskiego warunkami. Złota Górka, którą Gałdziński już był kupił, zostaje przy Latnickim, pieniądze zaś za nią zwrócone zostają nowonabywcy. Juliusz nie przyjmuje grosza posagu, na którego zebranie poświęcił Gałdziński całe życie i całą uczciwość, sam zaś Gałdziński musi wyjechać za granicę i nigdy, nigdy już nie ujrzeć ukochanego dziecięcia.
Strapiony i złamany ojciec zgadza się na wszystko. Kara nad nim spełniona. Musi się wyrzec wszystkiego, nad czem całe życie pracował, i tego, co jedynie całem swem życiem ukochał. Jakiś ty szczęśliwy! — wołają, nie wiedząc o warunkach, narzuconych mu przez Juliusza, — jakiś ty szczęśliwy! — wołają, winszując mu zamęścia córki. — O, tak! jam bardzo szczęśliwy! — odpowiada z gorzkim uśmiechem i złamanym rozpaczą głosem Gałdziński. — Jam bardzo szczęśliwy!... Kurtyna zapada.