zasłoniła oczy. Mam nawet nadzieję, że nie tylko między siedmiu miastami, ale nawet między Przytykiem a Łysobykami nie będzie nigdy nieporozumień ani z jego powodu, ani z powodu jego prac, ani z powodu Rezjanów i ich dialektu, o który, jak mówi Mahomet: „dwie kozy nie będą się nigdy trykały“. Pan Baudouin uczuwa się kimś, stojącym na zewnątrz literatów, uczonych itp. Mniejsza o to, wolno mu iść w prawo albo w lewo. Co się tyczy jego solidarności z b. Szkołą Główną, wiemy na pewno, że nie ma żadnej. Była wprawdzie kiedyś, tj. wtedy, kiedy pan Baudouin brał stypendium, bez którego nie mógłby zapewne badać dziś żadnego na świecie dialektu, ale o takich rzeczach łatwo się zapomina.
Cała rzecz, że uczony filolog ma rozdraźnione nerwy i że mu się zdaje, że wszyscy się nim zajmują. Siada np. do wagonu, wnet rozpoczyna zaczepno-odporne kroki względem konduktora i ogłasza je potem po gazetach, robiąc z tego sprawę społecznej doniosłości. — Napisze do niego przyjaciel list, natychmiast przesyła go do redakcji w tem przekonaniu, że co się dotyczy jego, powinno obchodzić cały ogół. Wspomni o nim nie dość dokładnie felietonista — wnet krzyk, i wrzawa, i klątwy, jakby kogoś ze skóry obdzierano. Materiał to, zaiste, materiał obfity i wdzięczny, ale dla felietonistów i pism humorystycznych.
A jednak trzeba być z tem ostrożnie. Warszawka, to miasto dowcipne i pełne złośliwego humoru. Nic łatwiejszego, jak stać się przysłowiowym.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.