leży i zgromadzeniem rozproszonych jego organów w jedno miejsce.
Obawiamy się, czy to nie będzie coś podobnego jak w tej bajce:
— Morze, morze, daj no wody!
— Na co wody, komu wody?
— Kuru wody, bo kur leży wedle drogi, wyciągnął nogi, ledwo tchnie!
— Idź do panny, żeby dała wieniec — mówi morze.
I tak jedno odsyła do drugiego, a kur leży tymczasem istotnie wedle drogi, wyciągnął nogi, ledwo tchnie.
Ten kur — to muzeum.
Ale natomiast od czasu do czasu pojawia się piękna seria artykułów, w których nasi mniej więcej sławni ekonomiści dowodzą, że muzeum jest rzeczą bardzo pożyteczną. Publiczność kłania się, składa ręce na piersiach i mówi: „Panowie, już wiemy, że muzeum jest rzeczą bardzo pożyteczną, wierzymy w to najzupełniej, tylko je dajcie!“. — I cisza, a po niejakim czasie ekonomiści znów pytają: „Ale wy może nie wiecie jeszcze, jaka to pożyteczna rzecz, to muzeum“? — I tak bez końca.
Wiemy, panowie, wiemy! Wiemy, że pożyteczniejsza nawet niż nasi ekonomiści, niż dobrodzieje naszego społeczeństwa, niż miłośnicy tanim kosztem dobra publicznego, niż artykuły, dowodzące jego pożyteczności. Wiemy i skończyliśmy, teraz wasza kolej.
Ej, warszawianie! warszawianie! bierzmy przykład z Ostrowi. Tam ludzie zrozumieli, co to za po-
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.