Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom V.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem więc pomówimy o innej sprawie, na którą zwrócił słuszną uwagę p. Faustyn Bicz w Kurierze Warszawskim.
Mówi on o roli faktorów żydowskich, pośredniczących między sprzedającymi wełnę a nabywcami.
Co oni mają do roboty tam, gdzie producent styka się bezpośrednio z kupcem, dlaczego żaden układ nie przychodzi bez nich do skutku, dlaczego obywatele ziemscy płacą im hojne i wysokie odsetki za nic? — to pytanie, na które istotnie nie jest łatwo odpowiedzieć.
Kupcom nie są oni potrzebni — obywateli obdzierają — jakaż więc na nich rada? Utworzenie jakichś biur pośredniczących, jakichś meklerów uwierzytelnionych, byłoby rzeczą tak samo niepotrzebną, a w gruncie rzeczy tąż samą, — nie ma więc co o tem myśleć.
Cóż więc robić?
Pozostaje jedno. Oto solidarność sprzedających, z których każdy może siebie i innych zobowiązać do nieużywania próżniaczych i wyzyskujących faktorów.
Dla każdego z wytworców powinno się to stać poniekąd punktem honoru. Czas przecie, byśmy zrozumieli nasz własny interes i otrząsnęli się z owej powolności, gwoli której pozwalamy chować do kieszeni każdemu, komu się podoba, naszą pracę.
Czyżby kto sądził, że jeśli obywatele stanowczo powiedzą sobie: „nie robimy nic przez faktorów“ — to kupcy nie trafią do nich po wełnę!
Kto tak sądzi, niech napycha tedy cudze kieszenie, ale niech wie, że czyni to przez niedołęstwo.