tyle z bożej łaski, ile coraz więcej na bożej łasce istnieje. Inne pytanie, czem by być mogła. Mogłaby przede wszystkiem skupiać w sobie najżywotniejsze interesa artystyczne, stać się ogniskiem artyzmu, areopagiem, rozbudzać współzawodnictwo, wyznaczać w pewnych epokach medale na kształt paryskiego Salonu, a wówczas myśleliby o niej i malarze, i publiczność, wówczas wszystkie oczy byłyby na nią zwrócone, a taka działalność zapewniłaby jej niezawodnie większą liczbę członków niż oddrukowe premia, których człowiek ze smakiem wstydzi się zamieścić w swoim pokoju. Ale to są pia desideria, a zresztą jesteśmy przekonani, że zarząd obecny znalazłby na wszelki wypadek pod ręką dość argumentów, by wykazać, że stan dzisiejszej wystawy jest kwitnącym i koniecznym. Mniejsza o to. Patrzymy tylko na rezultaty i widzimy wielkie nic, albo raczej ospałość instytucji i wielką dla niej obojętność publiczną.
Z obrazów obecnie wystawionych pominiemy dawniejsze, kilka zaledwie zasługuje na bliższą uwagę — bo celniejsi artyści stanowczo przenieśli się do Ungra. Perłą wystawy jest w tej chwili portret Horowitza, wykonany ze starannością i mistrzostwem temu malarzowi właściwem. Portret ten, przedstawiający niemłodego mężczyznę o rysach wschodnich, jest dziełem, mogącem rywalizować z najcelniejszemi utworami, wychodzącemi spod pendzla Bonnata, Cota, Karolusa Duran i innych najcelniejszych portrecistów francuskich. Pan Horowitz umie połączyć delikatność wykonania z siłą
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom V.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.