wieku wiodło mu się najlepiej. Widocznie jednak od pewnego czasu „genre Chełmoński“ spać mu nie daje, wystawił bowiem niedawno u Ungra obraz, mówiąc nawiasem, niewiele warty, przedstawiający powrót z chrzcin, obecnie zaś na wystawie znajduje się jego Zima w stepach. Na obrazie tym widzimy tedy step przysypany śniegiem, czyli wielkie białe nic; na tem zaś tle dziewczynę ukraińską prawie naturalnej wielkości, ubraną w kożuch i buty. Że postać ta, już z powodu samego ubrania gruba i kwadratowa, nie jest wdzięczną dla oka, nie potrzebujemy mówić. Twarz jej ładna i delikatna nie jest przy tem twarzą prostej dziewki i wygląda zupełnie jak „kwiatek przy kożuchu“, co osłabia efekt prawdy. Ale głównym grzechem przeciw estetyce, który zresztą nader często popełniają nasi malarze, jest postawienie tak wielkiej pojedyńczej postaci w krajobrazie, w którym nie ma ani domów, ani drzew, ani innych żywych istot, których porównanie z daną postacią mogłoby ustalić pojęcie proporcji. W ten sposób samotna dziewka wystercza w sposób nieprzyjemny dla oka z białego pustkowia i wydaje się olbrzymką, której wielkość nie harmonizuje z niczem, albowiem można ją porównywać tylko z mchami rosnącemi u jej stóp, co przypomina obrazki z podróży Guliwera. Chełmoński również nie umiał uniknąć takiej dysharmonii w swojem Babiem lecie, w którem jego rzucona na wznak i łowiąca pajęczynę Kaśka raziła także oko swą nieustosunkowaną do niczego wielkością. Ale w Babiem lecie były inne przymioty, które wynagradzały dysharmonię, mianowicie była ślicznie schwycona
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom V.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.