śniegowe, gdzieniegdzie wyglądający z pod śniegu wilgotny zrąb zagonu, — słowem: płaszczyzna malowana biało a cieniowana czarno, oraz kilka wron chodzących po tej płaszczyźnie. Krajobrazu nie ma. Artyście wydało się rzeczą zbyteczną malować coś, drzewo, dom, określić jakąkolwiek całość, od ramy do ramy są roztopy — i oto wszystko. Te kilka oberwanych wron — i to łaska. Jakiś dowcipniś zamierzał pisać powieść, której treść miała być jak następuje: pokój, na stole zapalona lampa, a na suficie odbite kółko od lampy — wtem ktoś uchyla drzwi — koniec! Co za prostota, co za bogactwo treści! Takiem bogactwem odznaczają się Roztopy. Tania prostota i tania poezja. Artysta przy takim kierunku nie zmęczy się malowaniem, ale też i widz nie zmęczy się patrzeniem — ot, pójdzie dalej i ani głową nie kiwnie. Ale, mówiąc poważnie, czas by dać pokój cudactwom i posuwaniom do przesady tego, czego inni, bardziej utalentowani, nie przesadzali. Wrażenie, jakie robili, nie płynęło bynajmniej z przesady, ale z ich talentu, umiejętności i poezji. Kto ich chce naśladować, niech ich naśladuje w dobrem, a przede wszystkiem w ich pracy, dzięki której nauczyli się malować. Na tej drodze, zamiast malować „dziesięć mil niczego“, będzie się uczył rysować i nakładać jak należy farby, a tą drogą zyszcze łatwiej pokup i uznanie.
Zaduszny dzień Adamka. Obrazek. Naszkicowała Hajota. Od pewnego czasu w różnych pismach periodycznych coraz częściej spotykamy już