żywotne, jakby chodziło o rzeczy dzisiejsze. Dla przykładu przytoczymy ustęp, tyczący się kobiet ówczesnych:
A ta znów pani? O! to wielka dama!
Tak było: że raz kubek wina sama
Mężowi dłonią gdy podała białą,
To mu się wprędce coś takiego stało,
Że wziął i umarł. — Odtąd dusza tkliwa
W opiece mając wszelką cześć kobiecą,
Jeśli się kędy zdarzy, jak to bywa,
Że mąż, przypadkiem zmarłszy, sczerniał nieco,
Radzi: jak wprędce w sposób go najgładszy
Na stos wyprawić, nim się gmin opatrzy. etc.
Z tego już ustępu czytelnik może powziąć wyobrażenie, z jaką swobodą porusza się tłumacz w swych przekładach. Nie poprzestaje on na oddaniu słów oryginału, ale — chwyta w lot jego ton i ducha. Zadanie zaś to niemałe, albowiem satyra, jako poruszająca się wśród obyczajów wielkiego miasta i stosunków prywatnych, musi oddawać odcienia pojęć i języka, właściwe wyłącznie danemu miastu. Wówczas nie ma innej rady, aby nie zatracić ducha, jak odszukać w języku przekładowym pokrewnych idiotyzmów językowych najtrafniej rzecz malujących. Tak też poczyna sobie Felicjan, ale rzecz to arcy-ślizga i trudna, wymaga bowiem doskonałej znajomości dwu języków i takiego stopnia biegłości, na którym zwrot wszelaki przestaje być trudnością.
Znajdujemy też pełno idiotyzmów, zwłaszcza w przekładach Juwenala. Takiemi wyrazami i zwrotami, jak: wziął, dać drapaka, jeść, aż się uszy trzęsą, szuja, mości etc. po-