jak Thorwaldsen, Canova, Dupré, lub jak najoryginalniejszy ze wszystkich Carpeaux. Pod tym względem nie łudźmy się... Choćbyśmy nawet chcieli przyznać się i do Antokolskiego, co zresztą uczynilibyśmy tylko w takim razie, gdyby sam Antokolski uczynił sobie zaszczyt liczenia się do nas — to i z plusem jego również przesadzonej sławy stoimy w zakresie rzeźby nie tylko niżej od tych czasów, w których Thorwaldsen wykonał swój sławny fryz przedstawiający pochód Aleksandra W., — ale stoimy niżej od współczesnych Francuzów i Włochów. Oni posunęli przynajmniej technikę do wysokiego stopnia, — my i pod tym względem wiele mamy jeszcze do zrobienia. Co więcej, wedle nas sztuka potrzebuje dwóch zapałów, tj. zapału artystów — i zapału publiczności, bo ten ostatni jest gruntem, na którym pierwszy może rozrastać się, nabierać siły i kwitnąć. Tymczasem nauczono się u nas odczuwać już trochę malarstwo, ale poczucie plastyki i uroków w niej zawartych śpi jeszcze. Rozbudzić je należy do talentów i do pracy młodszych przedstawicieli rzeźby, do których liczymy Piusa Welońskiego i wielce podobno utalentowanego Tadeusza Błotnickiego. Starsi rozbili pierwsze lody, i część zasługi spada w tem i na Brodzkiego, który zawsze odznaczał się pracowitością. Przyznając mu tę zasługę, przyznając wrodzony duży talent, musieliśmy jednak zaznaczyć i jego wady. A w każdym razie sądzimy, że szeregi naszych rzeźbiarzy są jeszcze zastępem bez hetmana, i że buława nie należy się nikomu.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom V.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.