nie odmówi. Przygotowanie jednego lub dwóch odczytów nie jest tak wielkim wysiłkiem literackim, by parę tygodni nie miało być czasem wystarczającym. Pożądanem by tylko było, aby jak najprędzej utworzył się komitet z ludzi chętnych, który by się zajął urządzeniem odczytów — nie podobna bowiem wymagać od prelegentów, ażeby myśleli prócz odczytów o sali, krzesłach, biletach itd.
Targ na konie, obraz Stanisława Witkiewicza w Salonie Ungra, stanowi obecnie jedną z great attraction tej wystawy. Poprzednio obraz ten zdobył sobie wielkie uznanie w Monachium, gdzie krytyka obsypywała go pochwałami. Przedstawia on obszerny rynek małego miasteczka, na którym grupują się malowniczo ludzie i konie. Po lewej stronie obrazu kilka koni stoi na podwyższeniu, środkiem bryczka, zaprzągnięta w cztery siwosze, wjeżdża w głąb rynku, bliżej leży w błocie niefortunny ujeżdżacz, nad którym koń pochyla głowę, po prawej kilkoro ludzi przypatruje się ciekawie przygodzie. Na pierwszym planie, wprost widza, widać jeszcze inny zaprzęg w jednego konia o dymiących nozdrzach, biegnący od rynku. W głębi pod ścianami domostw stoją różne zaprzęgi i grupują się ludzie. Rzecz dzieje się w końcu zimy lub w czasie odwilży, w chwili topnienia śniegów. Grunt na bliższych planach pokryty jest głębokiem, rozjeżdżonem błotem, malowanem tak wybornie, że zdaje się ściekać z obrazu. Śnieg zlodowaciały od działania wody, gdzieniegdzie trzyma