Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
—   114   —

cia. Władysław Krzycki, którego świat zwierzęcy zaciekawiał i zajmował od wczesnych lat, jął rozpowiadać przy kolacyi o dziwnych obyczajach tych ptaków i ich tajemniczych ciągach — przyczem zwracał się szczególnie do pani Otockiej, albowiem uderzyła go po raz pierwszy jej niezwykła uroda. Wogóle wolał on inny, mniej subtelny rodzaj piękności i cenił przedewszystkiem kobiety hoże, zauważył jednak, że tego wieczoru pani Otocka wyglądała wprost nadzwyczajnie. Jej niezmiernie delikatna cera wydawała się jeszcze delikatniejszą przy czarnej i naszytej koronkami sukni, a w oczach jej, w rysunku ust, w wyrazie twarzy i w całej postawie było coś tak dziewiczego, że ktoby nie wiedział o jej wdowieństwie, wziąłby ją za pannę, a nawet za panienkę z dobrego wiejskiego domu. Władysław od pierwszej chwili przyjazdu tych pań zapisał się wprawdzie do stronnictwa panny Anney, obecnie musiał wszelako przyznać w duchu, że młoda Angielka nie jest okazem rasy tak wyrafinowanej — i co gorzej — że wydaje mu się dziś znacznie mniej ładna od tej »subtelnej kuzynki«.
Ale zrobił zarazem jedno dziwne odkrycie, a mianowicie, że to spostrzeżenie nie tylko nie