Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

kać na Władzia. A, mój Boże, jak to dobrze być taką mocną.
— O, ze mnie prawdziwy Samson — odpowiedziała swym miłym, przyciszonym głosem panna Anney.
Lecz w tej chwili Władysław, który widocznie przypomniał sobie, że trzeba odprowadzić matkę, wpadł do pokoju, i, ujrzawszy co się dzieje, zawołał:
— Niech pani pozwoli. To mój obowiązek. Pani się zmęczy.
— Ani trochę.
— Ach, Władku — odrzekła pani Krzycka — doprawdy nie wiem, które z was silniejsze.
— Czy naprawdę tak? — zapytał, patrząc zachwyconemi oczyma na wysmukłą postać dziewczyny.
A ona poczęła mrugać oczyma na znak, że tak naprawdę, przyczem jednak zaczerwieniła się, jakby wstydząc się swej niekobiecej siły.
Krzycki jednak pomógł jej usadzać matkę przed stołem, na którym zwykła była kłaść wieczorami w saloniku pasyanse. — Przy tej sposobności przycisnął mimowoli ramieniem ramię panny Anney — i gdy poczuł to młode, jakby stalowe ciało, oblał go nagle war żądzy, a zara-