Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
—   138   —

Szkota »z gołemi kolanami«, iż uczuł, że przy lada nieporozumieniu, gotów byłby każdego z nich obić. Ale przez ów napad gniewu wybił się zupełnie z tego stanu pół-drzemki, pół-jawy, w którym rzeczywistość miesza się z urojeniem — i otrzeźwiawszy, doznał jednak wielkiej ulgi na myśl, że ów zamorski narzeczony istnieje tylko w jego wyobraźni, a jednocześnie napłynęła mu do serca fala wdzięczności do panny Anney. »Ja się tu z nią kłócę i robię zastrzeżenia — pomyślał — a ona tymczasem przytuliła tam swoją jasną głowę do poduszki i śpi w najlepsze«. Tu krew rozigrała się w nim znowu, ale rozpędził niebawem zdrożne marzenia, co przyszło mu tem łatwiej, że poczęła go ogarniać mgła tęsknoty za uczciwą miłością i za tą przyszłą, jeszcze bezimienną istotą, która miała z nim dzielić życie. — Jął znowu — ale już pokorniej — rozmawiać z panną Anney i zapewniać ją, jakby z pewną melancholią, że chodzi mu, nie o nią samą, bo wie, że, gdyby nawet nie było innych przeszkód, to onaby go zapewne nie chciała — ale o to, by ta przyszła towarzyszka jego życia, była choć trochę do niej podobna.. żeby miała takie samo spojrzenie i taką samą tę dziwną magnetyczną siłę,