Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

pomniawszy sobie, że rano kazał łapać ryby, poszedł wprost przez ogród do stawu zobaczyć, czy połów wypadł pomyślnie.
Lecz zanim doszedł do brzegu, spotkał niespodziewanie na skręcie cienistego grabowego szpaleru swoją poranną wizyę »Dyany w wodotrysku«.
Dziewczyna zatrzymała się na jego widok i naprzód przez twarz jej przeleciał jakby żywy płomień, poczem zbladła tak, że czarny meszek nad jej ustami zarysował się wyraźnie. I stała nieruchomie, ze spuszczonemi oczyma i falującą piersią, pomieszana i zawstydzona.
Lecz on ozwał się z całą swobodą:
— Dzień dobry panience, dzień dobry! A jak panience na imię?
— Paulina — szepnęła, nie podnosząc oczu.
— Ładne imię!
Poczem uśmiechnął się trochę po szelmowsku i dodał:
— Ale, panno Polciu... na drugi raz... tam jest zasówka.
— Ja się chyba utopię — zawołała jakimś histerycznym głosem dziewczyna.
A on jął mówić tonem perswazyi:
— Dlaczego? Po co? — Przecie tu niema ni-