że gdyby nie »l’homme qui rit«, jak nazywała doktora, to mogłaby spaść wieczna żałoba na gubernatora, a kapitan żandarmów bał się zarówno stosunków gubernatorowej, jak basedowej choroby. Miał on wprawdzie gotowy raport, który uważał za arcydzieło swego życia — i chorował może także i z tego powodu, że arcydzieła nie śmiał wysłać władzom wyższym. Nieraz w marzeniach aresztował doktora, badał go, zmuszał do wydania wspólników, marzył wreszcie, że arcydzieło dałoby się spożytkować, gdyby wypadkiem przeniesiono gubernatora i jego samego do innej gubernii, ale były to tylko marzenia. W rzeczywistości raport pozostał w głębi szuflady, a doktór, który go czytał (albowiem kapitan pokazał mu go, na dowód, co mógłby zrobić, a czego nie robi) — śmiał się tak szczerze i tak był siebie pewny, że kapitanowi samo przez się przychodziło do głowy, iż rzeczywiście i z gubernatorową i z basedówką niema żartów.
Doktór zaś śmiał się dlatego, że z natury był człowiekiem nadzwyczaj wesołym. W danym razie umiał wprawdzie myśleć i mówić poważnie, ale w chwilowych spotkaniach i dorywczych rozmowach, w których nie było czasu
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —