tylko to, co chce. Wskutek tego, nawet wówczas, gdy trochę przez kokieteryę, a trochę dlatego, że miała taki zwyczaj, powtarzała jak echo jego wyrazy i odpowiadała mu naprzykład, że »zboża miejscami się pokładły« — dopatrywał w jej słowach niesłychanego znaczenia i rozważał je potem godzinami.
Lecz miewał także, zwłaszcza rankami, chwile większego uciszenia się zmysłów i większego spokoju, w których słowa jego mniej były podobne do niesformowanych w szereg żołnierzy, maszerujących każdy w inną stronę. Czasami tematu do tych spokojniejszych rozmów dostarczały jakieś sprawy zewnętrzne, a najczęściej troska z powodu blizkiej rozłąki. Krzycki krył się wówczas za matkę i w jej imieniu wypowiadał to, czego nie śmiał wypowiedzieć we własnem.
— Wyobrażam sobie — rzekł nazajutrz po drugiej wizycie doktora — jak matka będzie tam tęskniła za panią!
A dziewczyna, której widocznie przyszło do głowy, że nie tylko matka, ale i syn będzie tęsknił zupełnie dostatecznie, spojrzała nań trochę przekornie rozemgloną smugą swych dziwnych oczu i odrzekła:
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —