Poczem panna Anney ozwała się jakimś niezwykłym, przygłuszonym głosem, który brzmiał trochę jak przestroga:
— Słyszę, że pan Groński z panną Marynią nadjeżdżają.
— Tak — odpowiedział Krzycki.
Jakoż druga para zbliżyła się niebawem — wesoła i ożywiona. Panna Marynia poczęła już o kilka kroków wołać:
— Pan Groński opowiadał mi śliczne rzeczy o Rzymie. Żałujcie państwo, żeście nie słyszeli.
— Więcej o okolicach Rzymu, niż o Rzymie — rzekł Groński.
— Tak. Byłam w Tivoli, byłam w Castel Gandolfo — w Nemi... Cuda! Będę teraz póty męczyła Zosię, póki tam naprawdę nie pojedziemy — i pan Groński z nami.
— A mnie zabierzesz? — zapytała panna Anney.
— A jakże! Pojedziemy wszyscy na jesień, albo na przyszłą wiosnę. Czy państwo także mówili o jakiej wyprawie?
Przez chwilkę nie było odpowiedzi.
— Nie — odpowiedziała wreszcie panna Anney. — My mówiliśmy o ptakach przelotnych.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —