gdy mu podała napój, wypił go chciwie, a następnie, objąwszy lekko swą zdrową ręką jej dłoń, przycisnął ją do ust i trzymał przy nich długo.
— Moja najdroższa ręka!... — szepnął.
I znów przycisnął wargi go jej dłoni.
Panna Anney nie próbowała nawet jej cofać, tylko drugą ręką wyjęła z niej szklankę i postawiła ją na szafce przy łóżku, sama zaś pochyliła się nad nim i rzekła:
— Panu trzeba spokoju... Ja zostanę tu, póki pan nie wyzdrowieje, ale teraz trzeba myśleć tylko o zdrowiu, tylko o zdrowiu.
Głos jej brzmiał tonem cichej i łagodnej perswazyi. Krzycki puścił jej dłoń. Przez czas jakiś poruszał ustami, ale nie można było dosłyszeć żadnego słowa, i widocznie osłabł ze wzruszenia, gdyż pobladł, a na czoło wystąpiły mu krople potu.
Panna Anney poczęła mu obcierać chustką twarz i mówiła dalej:
— Niech się pan uspokoi. Gdybym spostrzegła, że panu szkodzę, nie mogłabym tu przychodzić, a ja tak chcę być teraz przy panu. Ani słowa o niczem, póki nie pogoją się rany, ani słowa. Niech mi pan to obiecnie.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.
— 266 —