zakochała się w nim bez pamięci i w sposób jakiś chorobliwy. Miłość jego do panny Anney była jednak zbyt głęboka i pochłaniająca zmysły, by miał się z takiego stanu rzeczy ucieszyć, lub przewidywać, że, po wygojeniu się z ran, będzie mógł w kawalerski sposób z uczuć dziewczyny skorzystać. Przeciwnie. Myśl, że mimowoli je wzbudził, wydała mu się przykrą i uciążliwą. Przejęła go obawa, co z tego może wyniknąć. Przyszło nań jakby widzenie jakichś kłopotów, zajść i zawikłań, które tego rodzaju namiętność może zrodzić. Zrozumiał, że to jest ogień, z którym igrać lekkomyślnie nie można, że trzeba być ostrożnym i nie dawać żadnej zachęty. Postanowił też, mimo litości i sympatyi, jaką dla dziewczyny w głębi serca odczuwał, unikać nadal wszelkich rozmów, wszelkich żartów, wszystkiego, co mogło ją do niego zbliżać, spoufalać i wywoływać w przyszłości podobne do dzisiejszego wybuchy. Przeszło mu nawet przez głowę prosić pannę Anney, by jej więcej nie przysyłała, ale porzucił ten zamiar, spostrzegłszy, że taka prośba mogłaby wzbudzić niesmak, lub rzucić na niego cień śmieszności. Ostatecznie doszedł do wniosku, że przedewszystkiem należy nie wypytywać o nic dziewczyny, nie żądać
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —