wnym czasie wzruszenie jej przeszło; poczęła tylko z tak szczególnem zajęciem i z taką uwagą spoglądać na gromady ludzi, na okolicę, na pola i odległe wstążki boru, jakby chciała utrwalić sobie wszystko raz na zawsze w pamięci.
— Trzeba jej było wziąć ze sobą kodak — pomyślał Krzycki.
Byli już niedaleko od wrót cmentarnych. Ale tymczasem zerwał się wiatr silniejszy od poprzednich podmuchów, przeleciał nagłym cieniem po runi zbóż, podniósł tuman kurzu na drodze, pogasił te brackie świece, które nie pogasły przedtem i okręcił długim woalem panny Anney szyję Krzyckiego.
Wówczas puściła jego ramię i, uwalniając go z więzów, ozwała się po polsku, z bardzo nieznacznym obcym akcentem:
— Przepraszam pana. Taki wiatr...
— To nic — odpowiedział Władysław. — Ale może pani woli wsiąść do powozu, bo istotnie wichura zrywa się coraz częściej.
— Nie, dziękuję — odrzekła. — To, zdaje się, już bardzo blizko. Pójdę tylko osobno, bo muszę trzymać i woal i suknię.
W czasie tej rozmowy stali przez chwilę naprzeciw siebie, ale, jakkolwiek była to krótka
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —