dzić, ale od wszelkich złych przygód racz nas zawsze zachować«. Grońskiego zaś ogarnęła ogromna tęsknota za takiem słodkiem, opiekuńczem bóstwem, które prośbami nie raczy gardzić, a wybawia od złych przygód. Jakżeby z niem było dobrze, jaki możnaby mieć spokój o drogie głowy i jaką prostotę myślenia! Na nieszczęście odszedł już był za daleko — i mógł tylko tak samo tęsknić, ale nie mógł tak samo wierzyć jak te kobiety.
Groński przebiegł myślą szereg swoich znajomych i spostrzegł, że wierzących gorąco i do głębi duszy było między nimi bardzo mało, natomiast byli tacy, którzy wcale nie wierzyli, tacy, którzy chcieli, a nie mogli wierzyć, tacy, co, nie wierząc, uznawali ze względów społecznych, że wiara jest potrzebna, i wreszcie tacy, którzy byli po prostu zajęci czem innem. Do tej ostatniej kategoryi należeli ludzie, zachowywujący na przykład zwyczaj chodzenia w niedzielę na mszę, jak zwyczaj jedzenia co rano śniadania, ubierania się we frak na wieczory lub noszenia rękawiczek. Weszło to obyczajowo w skład ich życia i na tem koniec. Tu Groński spojrzał mimowoli na Krzyckiego, albowiem młody człowiek wydawał mu się właśnie ptakiem z takiego gaju.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —