Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   104   —

pobiedz a nawet rad był w duszy, że nienawistny mu człowiek, a zarazem domniemany współzawodnik będzie z jego drogi usunięty. Przez pewien czas odczuwał nawet z tego powodu »umycia rąk« pewien wewnętrzny niesmak, na wieść jednak, że zamach się nie udał, doznał, jakby uczucia zawodu. I oto teraz szedł szukać schronienia u człowieka, który był krewnym pani Otockiej, i który mógł słyszeć i o listach do Maryni i o całym stosunku z Krzyckim. Był to zbieg rzeczy wprost fatalny, mogący z miejsca udaremnić najlepsze chęci panny Polci.
Zważywszy to wszystko, począł Laskowicz prosić dziewczyny, by nie wymieniała jego nazwiska, podając za przyczynę to, że w razie gdyby policya go znała, — Świdwicki byłby mniej odpowiedzialny.
Panna Polcia przyznała mu zupełną słuszność po chwili jednak zauważyła, że jeżeli pan Groński odwiedzi kiedykolwiek Świdwickiego, to tem samem wszystko się wyda.
— Tak, odpowiedział student, ale ja tego schronienia potrzebuję na kilka tylko dni; potem poszukam sobie innego, albo może moja władza wyprawi mnie zagranicę.
— Jaka władza? zapytała panna Polcia.