— Taka, która chce wolności i chleba dla wszystkich, i która nie pozwoli na to, żeby nad panienkę wynosił się ktoś stanem, albo pieniędzmi.
— Nie rozumiem. To niby jak? żebym ja nie była sługą i nie miała pani?
— Tak jest.
Pannę Polcię uderzyło to, że w takim razie byłoby jej bliżej do »panicza«, ale nie mając czasu dłużej nad tym rozmyślać, powtórzyła.
— Nie rozumiem. Później rozpytam, a teraz chodźmy.
I szli dalej pospiesznie, w milczeniu, póki nie znaleźli się przed drzwiami Świdwickiego. Na odgłos dzwonka otworzył im on sam. Ze zdziwieniem, ale i z uśmiechem obaczył w ciemnawej sieni pannę Polcię, następnie dojrzawszy Laskowicza zapytał:
— A ten tu po co? — i kto to jest?
— Czy możemy wejść i czy mogę pomówić z panem na osobności? zapytała dziewczyna.
— Proszę. Im bardziej na osobności, tem mi będzie przyjemniej — odrzekł Świdwicki.
I weszli. Student został w pierwszym pokoju. Gospodarz wprowadził pannę Polcię do drugiego i zamknął za sobą drzwi.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
— 105 —