Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

— Od dzisiejszego rana mam trochę nadziei... a jednak serce mi tak bije, jakbym nie miał żadnej... I oto nie mogłem słowa przemówić, pókim nie złapał tchu... ale to nic dziwnego, gdy chodzi o całe życie... Pani przecie dawno odgadła, jak ja głęboko... jak z całej duszy panią kocham... pani to dawno wie — nieprawda?...
Tu zaczerpnął nanowo powietrza, odetchnął głęboko i mówił dalej:
— Dziś w kościele powiedziałem sobie tak: jeśli ona mnie wysłucha, jeśli mnie nie odepchnie, jeśli zechce zostać moją na całe życie... moją żoną... to ślubuję Bogu przed tym ołtarzem, że ją będę kochał i czcił, że jej nie pokrzywdzę nigdy, i że dam jej tyle szczęścia, ile w mocy mojej. I przysięgam, że to jest prawdą... Tylko od pani zależy, żeby tak było... od jej zgody... od pani wiary we mnie...
To rzekłszy, podniósł znów do ust ręce panny Anney i przywarł do nich w długim błagalnym pocałunku, a ona pochyliła się ku niemu tak, że włosy jej musnęły jego czoło i odrzekła cicho:
— Ja zgadzam się i z całej duszy wierzę — ale to nie zależy tylko odemnie.