strzębiu«. I zgroza przejmowała ją do szpiku kości, na myśl, że między temi Hankami mogą być siostry przyrodnie Władysława, wydawało jej się bowiem, że zbrodnia ojca ciągnęła za sobą fatalnie jeszcze większą zbrodnię syna — a za niemi musiało iść potępienie. »Ach Władku, ach Władku!« — powtarzała bezradnie — i czuła prócz lęku, taki ból, taki serdeczny zawód i taką głęboką urazę, że jakkolwiek rozumiała, iż trzeba jej jaknajprędzej wezwać Władysława i dowiedzieć się, jak przyjął wiadomość, iż panna Anney jest Skibianką, i jak zamierza postąpić — jednakże nie mogła przemódz na sobie, by zobaczyć się z nim zaraz. Po przeniesieniu się od pani Otockiej, wiadomość, że go niema w hotelu, sprawiła jej prawdziwą ulgę. Zamknęła się też natychmiast w swoim pokoju i postanowiła go, gdyby nadszedł, nie puścić.
Zrana zaś nazajutrz poszła do kościoła i do spowiedzi, a po spowiedzi, prosiła krewnego swego prałata, tego samego, który w swoim czasie opiekował się Władkiem, o poradę. Była już spokojniejsza. Stary prałat przyjął ją u siebie i począł nadzwyczaj dokładnie wypytywać o pannę Anney, o pobyt jej w Jastrzębiu, o przebieg wypadków po zamachu na Władysława
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.
— 184 —