dreszczów, a następnie odwoływać się do doktora, któren, ukołysany muzyką, nie od razu zrozumiał o co idzie.
— Czy Władzio może zostać? — zapytała pani Krzycka.
— Może, może, tylko, jak słońce zajdzie, trzeba się lepiej okryć.
Następnie spojrzał na zegarek i dodał:
— A na mnie czas jechać; ale ja mam tak mało podobnych wieczorów, że okrutnie mi niesporo. Bóg widzi, jak niesporo!
I jął trzeć dłonią swoje spracowane czoło. Pani Krzycka i Władysław zapowiedzieli mu na to, iż za nic nie puszczą go przed kolacyą. Szremski spojrzał powtórnie na zegarek, ale, zanim zdążył im odpowiedzieć, na werandzie ukazała się ta sama postać niewieścia, która poprzednio słuchała muzyki z głębi pokoju — lecz tym razem z dwoma pledami na ramieniu.
— To ty, Polciu — rzekła panna Anney — ach, jakaś ty rozumna!
A panna Polcia poczęła okrywać Władysława pledem. Okryła mu jednym ramiona, drugim nogi — przyczem klękła i pochyliła się tak, że jej piersi wsparły się na chwilę o kolana Krzyckiego.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —