Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.
—   223   —

niewzruszonych fundamentach, chciała obok miłości, zdobyć i jaknajgłębszą przyjaźń.
Lecz tu zaczęły się między narzeczonymi nieporozumienia. Ow złotowłosy, patrzący niebieską smugą, dobry przyjaciel, ów różany wesoły kolega, który ubierał się w jasne suknie i wiosenne kapelusze, był tak cudny, że Krzycki polubił go wprawdzie bez granic, ale w każdem sam na sam tracił głowę. Hance zdawało się, że narzeczony, choćby zakochany bez pamięci, ale zarazem i przyjaciel, powinien być takim człowiekiem, któremu można w każdej chwili oprzeć głowę na ramieniu, z całą ufnością, że tej ufności nie nadużyje i nie skorzysta ani z odosobnienia, ani z chwilowej słabości, ani z szarej godziny, ani z tego, że miłość rozbraja kobietę i osłabia. On, przeciwnie, może dlatego, że tracił głowę, postępował tak, jakby sądził, że przyjaźń i stosunek koleżeński dodają tylko praw narzeczeństwu. Stąd zrodziła się w nich zobopólna czujność: w nim baczna na wszystko, z czego można było skorzystać, w niej baczna na to, czego należało unikać. Z początku milcząca — czujność ta przerodziła się wkrótce w sprzeczki. Następowały po nich przeprosiny, które byłyby potęgowały miłość obojga, gdyby