nie to, że Krzycki nawet i przepraszał zbyt zapalczywie. I nieporozumienie było w rzeczywistości głębsze, niż oboje myśleli, albowiem, gdy Hanka sądziła, że ze względu na to, co niegdyś między nimi zaszło, on powinien być tem powściągliwszym i okazywać jej tem większy szacunek, on w chwilach, gdy zaślepiała go żądza, zdawał się mniemać, że właśnie ta przeszłość, wraz z jej spalonymi mostami upoważnia go do wszystkiego. Z tych powodów rysował się od czasu do czasu zaczarowany gmach ich szczęścia, a byłby rysował się jeszcze silniej i prędzej, gdyby nie to, że w Krzyckim był materyał na wszystko — i że przychodziły nań chwile zupełnie odmienne. Nieraz w jasne noce, gdy siedzieli na balkonie, wychodzącym na ogrody w mieszkaniu Hanki, i gdy z sąsiedniego balkonu dochodził śpiew skrzypców Maryni, a światło księżyca zdawało się spać cicho na przeciwległych murach, usypiały również i zmysły Władysława. Dusza jego ukołysana widokiem ukochanej istoty, bielejącej, jak biały anioł w mroku — upojona zapachem liści i kwiatów uskrzydlona muzyką, cicha, jak cicha noc letnia, roztapiała się w jakieś powszechne a słodkie i czyste uczucie, które obejmowało Hankę
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —