i niosło ją ku gwiazdom. Wrażliwa dusza dziewczyny odczuwała to wówczas i po prostu tonęła w szczęściu.
Ale były to przelotne nastroje. W chwilę później, gdy Krzycki dawał jej dobranoc, i gdy całował jej ręce i czoło, wnet budziła się w nim wiecznie głodna żądza i szukał jej ust, przyciskał jej piersi do swoich, tracił pamięć — a gdy wydzierała mu się z ramion, mówił, że nie obiecywał jej być kwakrem angielskim — i rozstawali się, jeśli nie gniewni, to jakby upokorzeni oboje i smutni.
I ten smutek bratał się z miłością. Ale zdarzało się często, że Władysław rozbrajał Hankę swą wielką otwartością, która stanowiła rzeczywisty jego przymiot.
— Ty, Hanuś moja — mówił raz po cięższej sprzeczce — chciałabyś, żebym ja wylazł na jakąś drabinę i siedział na najwyższym szczeblu. Na chwilę — dobrze! — mogę! Ale siedzieć tam zawsze, tobym tak samo nie potrafił, jak chodzić ciągle na szczudłach. Ty sobie nie wyobrażaj, że jestem czemś więcej, niż jestem. Ja jestem sobie zwyczajny człowiek, który się tem tylko różni od innych, że cię kocha nad wszystko.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —