— Nie, Władku — odpowiedziała Hanka — ja wcale nie chcę, żebyś był jakąś wielkością, bo pamiętam, co mówią Anglicy, że największem arcydziełem bożem jest uczciwy człowiek.
— Ja tam broiłem trochę, ale myślę, że jestem uczciwy.
— Tak, ale pamiętaj, że nie ten jest uczciwym człowiekiem, kto nie robi źle, ale ten, kto robi dobrze. W tem mieści się wszystko.
— Zgoda i na to. Ty mnie tego nauczysz.
— I ty mnie.
— Ha! będziemy gospodarzyli w Jastrzębiu i będziemy robili, co będziemy mogli. Tam jest dużo roboty i to takiej, do której jestem zdolny. Być dobrym gospodarzem, być dobrym dla ludzi, uczyć ich — uczyć, kochać, oświecać — być też dobrym obywatelem kraju, a w razie potrzeby zginąć dla niego — do tego, słowo ci daję, jestem zdolny. Tak jest! I oto masz mnie. Ale, wszystko razem wziąwszy, nie będzie ci ze mną źle, Hanuś... Zanadto cię kocham, by ci mogło być źle. Tylko, moje złoto, moje kochanie, moja różana pani — nie każ mi ciągle siedzieć na drabinie, bo tego nie potrafię.
Hankę przejednywała jego prostota i szczerość. Myśl o wspólnem życiu w Jastrzębiu,
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —