Po kolacyi Szremski oświadczył, że musi jechać. Przez chwilę jeszcze rozmawiał z Grońskim, poczem pożegnał panie, powtarzając: »Do jutra, na dworcu!« — Polecił też Krzyckiemu, by natychmiast udał się do siebie i dobrze przed drogą wypoczął. Groński po odprowadzeniu doktora, odprowadził i Władysława, a gdy znaleźli się sam na sam, widząc jego minę i domyśliwszy się łatwo, o co mu chodzi, zapytał:
— Coś ty dziś taki godny?
A Krzycki odpowiedział z pewnem rozdrażnieniem:
— Czuję się jeszcze słaby, ale zresztą jestem taki, jak zwykle.
Lecz Groński ruszył ramionami:
— To są zwykłe nieporozumienia zakochanych, ale ty jesteś przedewszystkiem dzieciak i zrobiłeś jej przykrość. A wiesz za co? Za to że uprosiła Szremskiego, by cię odprowadził aż do Warszawy.
We Władysławie zadrżało serce, lecz nadrobił miną i nie dał się jeszcze przejednać:
— Nie czuję się wcale słaby i obejdę się bez jego pomocy.
A na to Groński:
— Dobranoc tobie — oraz twojej logice.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —