zmysłów, a wspomnienie dawnej Hanki ze młyna, zamiast hamować pokusę, potęgowało ją tembardziej.
W takich warunkach, prędzej czy później, musiała zerwać się nad głowami tych dwojga burza i narobić spustoszeń. Jakoż i zerwała się prędzej, niż Krzycki myślał.
Pewnego razu, przyszedłszy szarą godziną do Hanki, zastał ją w dziwnym i niezwykłym stanie. Była jakaś podniecona, na twarzy miała wypieki, oczy zaczerwienione, a ręka, którą mu podała, drżała widocznie. Z początku nie chciała mu powiedzieć, co jej jest, ale gdy usiedli przy sobie począł ją błagać, by nie robiła przed nim tajemnicy z niczego, i powiedziała mu, nie tylko jako narzeczonemu, ale i jako najlepszemu przyjacielowi, co zaszło.
Hankę przejednywało zawsze odwoływanie się do przyjaźni, więc po chwili, uśmiechnąwszy się smutno, rzekła:
— Nie chodziło o żadną tajemnicę, ale wolałam zachować przykrość tylko dla siebie. Czy pan zauważył moją służącą Polcię?
(Hanka mówiła od pewnego czasu narzeczonemu: pan, sądząc, że w ten sposób utrzyma go łatwiej w odpowiedniem oddaleniu).
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —