Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.




XX.

Krzyckiego, gdy nazajutrz zbudził się po krótkim męczącym śnie nad ranem, ogarnęła zgryzota i szalony gniew na samego siebie. Przypomniał sobie wszystko co zaszło. Przypomniał, że wczorajsze rozstanie się z Hanką, było niemal równoznaczne ze wskazaniem mu drzwi; wróciły mu złem echem własne, nędzne i okrutne słowa, które powiedział jej w uniesieniu, w chwili rozstania, że jeśli opór jej płynie z obawy, że on później zerwie małżeństwo, to niech wie, że to jest obawa płonna. — A więc przypisał ten opór lichym, idącym z rachuby, pobudkom. I on, człowiek, który przyznawał sobie nie tylko dobre wychowanie, ale i subtelne poczucie honoru, oraz osobistej godności — on, Krzycki, mógł znaleść w sobie tyle duchowego chamstwa, by tak postąpić, jak postąpił i powiedzieć to, co powiedział. W pierwszej chwili po otwarciu oczu,