zeznawał często znajomych: Grońskiego, panią Otocką, starego rejenta, pannę Anney, czasem Krzyckiego, a dwa, lub trzy razy: doktora Szremskiego. Ale mimo nienawiści dla Władysława, a w części także dla doktora i Grońskiego, mało się nimi zajmował i mało o nich myślał, gdyż oczy jego nie odrywały się prawie ani na chwilę od Maryni. Ogarniał wzrokiem jej dziewczęcą postać, wysuniętą na brzeg estrady, skąpaną w blaskach elektryczności, samą przez się świetlistą i mimowoli przypominał mu się ów alabastrowy posążek, który stary kanonik uważał za największy swój skarb. Laskowicz nie był człowiekiem wykształconym. Jednostronne studya przyrodnicze zacieśniły jego umysłowy widnokręg i z pewnego rodzaju wrażeń nie umiał sobie zdać jasno sprawy. A jednakże, gdy patrzył na tę dziewczynę ze skrzypcami w ręku, na jej czystą, spokojną twarz, na wydłużone linie jej postaci i ubrania, budziło się w nim nawpół świadome poczucie, że jest w niej coś z poezyi i coś z kościoła. Wydawała mu się po prostu nadziemskiem widzeniem, do którego można się było modlić.
Jakoż ubóstwiał ją w swej dzikiej, fanatycznej duszy. Ale, że gorzał w nim zarazem
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.
— 254 —