Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

jej nie szukać, a nazajutrz biegł tam, gdzie mógł ją spotkać. Zmagał się ze sobą, targał się wewnętrznie i wyczerpywał do tego stopnia, że zaczął zapadać na zdrowiu. Brak takiego powietrza, jakiem oddychał w Jastrzębiu, konieczność ukrywania się przed policyą, niepokój, bezsenność, nagłe i bolesne przeskoki duchowe wyssały mu siły. Wychudł, zczerniał, i chwilami myślał, że grozi mu śmierć nie na stryczku, ale w szpitalu.
I w takim nastroju znalazła go panna Polcia, która po scenie z Hanką wpadła jak wicher do jego pokoiku na strychu.
Twarz miała tak zmienioną, tak bladą i chorobliwą i zawziętą, a oczy jej błyszczały tak gorączkowo, iż na pierwszy rzut oka poznał, iż przygnał ją do niego jakiś nadzwyczajny wypadek — i zapytał:
— Co się stało?
Ona zaś odpowiedziała:
— Nie jestem już u tej chamki!
I umilkła, bo nie mogła złapać tchu, tylko na jej twarzy pojawiły się nerwowe drgawki.
Laskowicz rozumiał tylko, że porzuciła służbę i patrzył na nią pytającym wzrokiem, czekając dalszych wyjaśnień.