Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.
—   279   —

Obie panie siedzą przy niej i chuchają na nią, jak na kurczę. Tak są nią zajęte, że pani Otocka zapewne cię nie przyjmie.
— I ja tak myślę, tembardziej, jeśli ona tam jest — odpowiedział z goryczą Krzycki. — Więc zostawię tylko kartę i zaraz wracam. Czy pan chce zaczekać na mnie?
— Dobrze.
Jakoż po chwili wrócił i gdy wyszli na ulicę począł mówić:
— Tak! I mnie się zdawało, że to Laskowicz, ale stropiła mnie jasna czupryna i okulary. Zresztą nie było czasu na rozmysł.
— Słuchaj, tyś go tam niezawodnie wyczubił? — zapytał Groński.
A Krzycki odrzekł z niechęcią:
— Aż nadto, bo to chuchrak, a nie miał widocznie browninga.
I czas jakiś szli w milczeniu, poczem Groński rzekł:
— Twoja matka potrzebuje kuracyi, te panie wyjadą zaraz po koncercie, a panna Hanna zapewne z niemi. Jabym ci radził, żebyś i ty o sobie pomyślał.
Krzycki machnął ręką.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .