Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/101

Ta strona została przepisana.

wno już było ze 16 stopni ciepła. Przemoknięci, z przyjemnością dostaliśmy się pod dach.
Dalsza służba w Tiaret nie przedstawia się zajmującą. Zwykła służba garnizonowa.
Dwóch kolegów, a mianowicie Van-Vin, Wrzosek i ja, postanowiliśmy, po skończeniu służby w legjonie, wstąpić do armji holenderskiej. O tej armji dużo tu mówią, a szczególnie o tych cudownych krajach na archipelagu Indyjskim.
Ostatnie trzy miesiące służby przepędziłem w Rahuyi, o dwa dni marszu od Tiaretu. Zostałem tam wysłany dla pilnowania więźniów wojskowych (Travaux publics), którzy robili tam szosę w pustyni.
Oddział składał się z plutonu. Komenderował Porto-Carerro, człowiek wielkiej zacności, jako zwierzchnik i miły towarzysz; drugi sierżant był André, mój serdeczny przyjaciel. Służby tu niewiele mieliśmy, a tylko warty około obozu więźniów.
Przykro było patrzeć na tych nieszczęśliwych; wielu było skazanych na 5-letnie roboty. Prawda, że byli to ludzie z szalonemi głowami, którzy nie dali się nagiąć dyscyplinie wojskowej, ale, bądź co bądź, są to ludzie, a karność, jaka u nich panuje, jest okrutna. Za najmniej-