Był to człowiek rzadkiej dobroci.
Pomimo że pobierał dobre uposażenie, sam nigdy nic nie miał. Zawsze utrzymywał koło siebie cały legon biednych rodaków, których zresztą nigdy nie brak w Paryżu. Byli tacy, co rzeczywiście zasługiwali na pomoc, ale nie brakło i takich, co go wyzyskiwali. Pozostał zawsze gorącym patrjotą; kochał Polskę nad wszystko, a tęsknota za krajem, do którego nigdy nie mógł powrócić, przedwcześnie go do grobu zapędziła.
Ponieważ wypadło mi zaczekać na kolegów, którzy dopiero po trzech miesiącach mogli przyjechać, aby razem ze mną udać się do Holandji, postarałem się znaleźć jakieś odpowiednie zajęcie. Przy pomocy Drewnowskiego z łatwością otrzymałem je na kolei Paris-Lyon-Méditerranée, w wydziale ekspedycyjnym.
Godziny popołudniowe najczęściej przepędzałem w towarzystwie „Pere Jean“, jak Drewnowskiego w całej dzielnicy Łacińskiej nazywano, albo też zwiedzałem muzea.
Trzy miesiące prędko przeszły. Przyjechali Van-Vin, André i Wrzosek. Postanowiliśmy zaraz wyjechać do Holandji, tylko André wstąpił do Charleville, aby pożegnać się ze swą rodziną, a mieliśmy się spotkać już w Hardevyk.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/107
Ta strona została przepisana.