koło stołów. Podają kawę mrożoną, jakieś ciasta, rodzaj plum-puddingu i wiele owoców zupełnie nam nieznanych. Jest także wino i limonada mrożona.
Po krótkim wypoczynku wsiadamy do tramwaju konnego. Cała droga do Veltenfnden, a stąd do Mister-Cornelis nie da się opisać. Z jednej i drugiej strony drogi wspaniałe wille z werandami, rodzaj pałacyków, a wszystkie toną w otoczeniu palm najrozmaitszych gatunków, kokosów i bananów. Klomby ze wspaniałymi, nieznanymi mi kwiatami, a dalej pola, piętrzące się tarasami, najdoskonalej zirygowane, a wszędzie spotyka się mrowie ludzi, noszących w koszach na głowie, lub też na bambusach rozmaite produkty. Co jest charakterystyczne, że ci ludzie nie chodzą, ale biegną zawsze kłusem, pomimo szalonego gorąca.
Lud tu nie jest dziki i wszędzie nas witają uprzejmie. Co chwila słyszymy: „Tabe, tohan“ (witaj, panie). To nie Algerja z Arabami, którzy z podełba na nas patrzą.
Przybywszy do Mister-Cornelis, umieszczeni zostaliśmy w wygodnych koszarach.
Wszystko tu zastosowane do warunków klimatycznych, sale wielkie, przewiewne, dachy spuszczające się nizko, korytarze na zewnątrz
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/123
Ta strona została przepisana.