Mój towarzysz podróży ujmuje się za mną, lecz to nic nie pomaga, jeszcze więcej ich rozjątrza, a widząc mnie zgryzionego, pociesza, że to się załatwi na pierwszej większej stacji, że wezwie żandarma, to ich do porządku doprowadzi.
Mijamy kilka małych stacji, nakoniec pociąg staje na jakiejś większej. Zdaje mi się, że to była Milhuza. Mój towarzysz wyskakuje z wagonu i przyprowadza żandarma, objaśniwszy go o zajściu; policjant ostro zwraca się do żołnierzy, czyniąc im uwagę, że to do nich nie należy, i każę im oddać rewolwer. Nic to jednak nie pomaga, bo pociąg rusza, a ja zostaję się z moimi prześladowcami. Pytam ich, dokąd jadą. Odpowiadają, że jadą do Belfortu i tam mnie oddadzą w ręce władzy. „No — myślę sobie — to przecież niepodobieństwo, aby mnie tam nie wysłuchano i nie wypuszczono na wolność“. Robię więc dobrą minę, i czekam tego Belfortu.
Nakoniec dojeżdżamy. Żegnam się z moim towarzyszem podróży, bo on jedzie dalej, i chcę wysiadać, ale żołnierze zatrzymują mnie, a jeden z nich zdaje raport jakiemuś oficerowi żandarmerji i wskazuje na mnie. Chcę się tłómaczyć, nie pozwalają. Żołnierze otaczają mnie, kładą na lufy szable-bagnety i prowadzą na miasto.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/13
Ta strona została przepisana.