Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wyższają oficerów francuskich. Wszyscy bez wyjątku mówią po francusku i niemiecku.
Wszystko tu jest dobrze, tylko tęskno mi, że niema ani jednego rodaka. Już tak dawno słowa polskiego nie słyszałem. Wprawdzie Van-Vin w przystępie dobrego humoru, widząc mnie osowiałym, śpiewa: „Precz, precz, smutek wszelki“ — pieśń, której go jeszcze w legjonie nauczyłem, ale to i wszystko, co mi ojczyznę przypomina.
Wrzosek od czasu do czasu pisuje do nas. Zobaczymy go może, kiedy nas wyślą do Aczynu na Sumatrę.
W naszej cichej Salatidze mieliśmy tu przykry wypadek. Dwóch młodych Francuzów straciło życie najnieprawdopodobniej i z własnej winy. Rzecz się tak miała: żołnierzom często z nudów przychodzą do głowy pomysły dziecinne; nie prosząc o pozwolenie władzy, których to pozwoleń nigdy nie odmawiają, czterej żołnierze, wszyscy Francuzi, nocą poszli odwiedzić swych kolegów w innym bataljonie, a mianowicie o 20 kilometrów dalej w forcie Wilhelma I. Przyszedłszy tam, zachowywali się niespokojnie, śpiewali na ulicach, czem zwrócili uwagę patrolu, który ich zatrzymał, a widząc żołnierzy z innego garnizonu, zapytał o pozwolenie. Następstwem było aresztowanie i zaprowadzenie na odwach, skąd po spędzonej nocy